„Żeby poruszyć świat, trzeba najpierw ruszyć się samemu”

Może zacznę od tego, że TO JEST KOLEJNA NIEPARZYSTA DATA!!!

A one, nie wiedzieć czemu, wydają się być jakieś „wyjątkowe” [wkręcam to sobie, czy jak?…], ale chyba jednak coś w tym musi być! Bo wiele istotnych zdarzeń w moim życiu miało miejsce właśnie w tych datach…Począwszy od moich urodzin 😉 09.03., ślub: 27.06.2009, wypadek samochodowy: 25.09.2009].

Zgromadziłam tu sobie całe mnóstwo pięknych/ mądrych cytatów i tak
je czytałam, by odnaleźć jakiś adekwatny/ nadający się na tytuł tego wpisu…

Stwierdziłam jednak, że szkoda czasu na takie poszukiwania. Właściwie do każdego mogłabym coś z mojego życia Wam opowiedzieć 😛

Zatem może niech ten, który widzicie posłuży po prostu jako wstęp 🙂 Ogromne wrażenie wywarł na mnie kiedyś
także ten oto cytat: NIE TO JEST WAŻNE, CO ZE MNĄ ZROBIONO, LECZ TO, CO JA SAM ZROBIŁEM Z TYM, CO ZE MNĄ ZROBIONO” Jean- Paul Sartre

Photo by Marcelo Dias on Pexels.com

Ponieważ mam problemy z pamięcią świeżą, wybaczcie mi proszę, ale będę
ten blog prowadziła trochę w formie „pamiętnika” 🙂

Zresztą, nie do końca nawet wiem, dlaczego się przed Wami usprawiedliwiam i tłumaczę. To jest przecież MÓJ I TYLKO MÓJ BLOG! I mogę pisać i zamieszczać w nim, co tylko zechcę! Tak samo przecież ja Was nie zmuszam wcale do czytania tego, mam nadzieję, że jesteśmy kwita? 😉

Więc dzisiejszy dzień zaczęłam wspaniale, bo: [mimo, iż w łazience został mi rozpier…nik:P, bo wczorajszym „SPA”, które sobie dla siebie zrobiłam], to jednak nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, gdy dostrzegałam moją spokojną, odprężoną twarz, czułam, że było warto zrobić coś w końcu tylko dla siebie 🙂 To teraz relajcjonuję mój dzisiejszy dzień /so jetzt ein Bericht von meinem heutigen Tag [ja, ich könnte es auch auf Deutsch schreiben, so vielleicht eines Tage entdeckte ich, wie es möglich wäre, dieselbe Seite in 2, oder dann sogar auch 3[!] Sprachen hizufügen :P]

1) PORANNĄ GIMNASTYKĄ (joga + „moja ćwiczonka”) 😉

2) po śniadaniu zajęłam się kolejnymi ważnymi rzeczami: opłaceniem mieszkania i nie uwierzycie, ale w końcu sobie rozpisałam za co, ile i kiedy płacę…hehe, tak wiem, brzmi „troszkę” sarkastycznie, bo mieszkam tu już jednak jakoś od połowy maja zeszłego roku..No, ale cóż, lepiej poźno niż…, jeszcze później :P!

Postanowiłam nie skupiać się już więcej na tym, co mi nie wychodzi, lecz na tym, co jednak w miarę dobrze mi się udaje.

Zatem tym razem zrobiłam to już porządniej, bo rozpisałam sobie wszystko kolorami w kalendarzu! Później jeszcze spróbuję zamieścić jego fotkę [tak, dobrze pamiętam o tym, że miałam Wam także pokazać moje „uśmiechające się” oczy…- już zamieściłam powyżej 😉], ale cierpliwości! Nie wszystko na raz 😉 Może na koniec, jak już obczaję, jak zamieszczać tu foty, to zrobię cały wpis poświęcony tylko zdjęciom, hehe

Wkrótce zabiorę się jeszcze za „aktualizację” poprzyklejanych na kaloryferze „karteluszek” 😛

A teraz coś jeszcze o wyjątkowości tego kalendarza. Polega ona na tym, że ma taki napis: GOOD THINGS TAKE TIME..., prawda, że nie trzeba nic więcej dodawać, choć zastanówmy się, może jeszcze prócz „czasu” dodałabym tylko „konsekwentnej wytrwałości”… Pocieszę Cię! Mi także nie zawsze się udaje być taką dzielną, jakbym chciała, serio! Choć czasami [aż się sama jednak sobie dziwię, jak to się dzieje!], że wciąż się „jakoś” jednak podnoszę =siła woli i życia(?). Może w następnym wpisie napiszę o tym ździebko więcej 😉

fotkę kalendarza uzupełniam 10.02.19 [choć już właściwie dawno wiem, jak wstawiać tu zdjęcia ;-)]

3) następnie, jak już to zrobiłam to pomyślałam sobie, że wyjdę się przejść.

Powinnam częściej wychodzić, by trenować chód i był nawet kiedyś taki czas, że tak robiłam, nie musząc absolutnie nic po drodze załatwiać, robiłam długie spacery. Może nie do końca mi odpowiadało moje „miejskie” otoczenie, ale nie stać mnie na żadną prywatną rehabilitację i wyjazdy zatem wychodziłam z domu i mówiłam sobie [w głowie] rób to, co możesz z tym co masz! Nie licz na jakiś kolejny cud, bo przecież sam fakt, że ten wypadek przeżyłaś już nim był!

Zawsze sobie w momentach ciężkich mówiłam, że najwidoczniej zostałam tu „po coś” na Ziemi, bo mam coś jeszcze do zrobienia. Ok, przyznam Wam szczerze- nie wymyśliłam tego sama 😛

Usłyszałam to kiedyś na rehabilitacji w Jantarze… Pacjentka ze stwardnieniem rozsianym, ujrzawszy mój wypis ze szpitala była w ciężkim szoku. Właśnie wtedy stwierdziła [dodając przy tym, że ONA wprawdzie NIE WIERZY W BOGA] , ale to musi coś oznaczać…, że po takich obrażeniach jakich doznałam, wciąż tu jestem. Nie ukrywam , że takie podejście pomaga! I tak jestem zdania, że KAŻDY Z NAS JEST TU PO COŚ i każdy ma jakąś własną „misję” do wykonania/ drogę do przejścia.

No dobrze, na tym już zakończę, bo to chyba przestaje być blogiem powolutku 😉

Kategorie Bez kategorii
%d blogerów lubi to:
search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close