2) Ok, do 11 mam jeszcze 30 min., zatem może zdążę jeszcze to napisać. Teraz siebie troszkę „pogłaszczę” i „poprzytulam”. Bo na to przecież zasłużyłam! Osiągnęłam cel, który wydawał mi się nie do osiągnięcia [z powodu wielu moich barier i to wcale nie tylko tych „w głowie” ;-)!] ZAŁOŻYŁAM WŁASNEGO BLOGA!!! Dzielna Monia dała sobie z tym także radę!!! I wiem, że to jest tak, że skoro już jakiś PIERWSZY CEL UDAŁO MI SIĘ OSIĄGNĄĆ, to teraz czas, na wyznaczenie sobie kolejnych. A mam ich jednak „trochę”: od choćby opanowania j.angielskiego na co najmniej dobrym poziomie konwersacji, polepszenie sprawności fizycznej i psychicznej, zadbanie o dietę, nauczenie się gotować. Podobno należy mówić o tym innym, co chciałoby się osiągnąć, nie będę pisała takiej „oczywistej oczywistość”, że chciałabym być szczęśliwa. Gdzieś przeczytałam o tym, (jak wrócę do domu to postaram się znaleźć ten cytat), że największe szczęście jest możliwe wtedy, gdy dajemy siebie /coś od siebie/ pomagamy innym…

Ok, znalazłam! Pochodzi on z książki „Mnich, który sprzedał swoje ferrari” Robin S. Sharma, a brzmi dokładnie tak:
„SUKCES, PODOBNIE, JAK SZCZĘŚCIE NIE MOŻE BYĆ CELEM. MUSI POJAWIAĆ SIĘ PRZY OKAZJI, BYĆ NIEZAMIERZONYM EFEKTEM UBOCZNYM CZYJEGOŚ POŚWIĘCENIA SPRAWIE WIĘKSZEJ NIŻ ON SAM.”
A ja kocham „coś” robić, bo wtedy nie czuję się bezczynna i bezużyteczna. A jak tak sobie teraz (z perspektywy czasu) spojrzę na moje życie, to chyba mogę sobie pogratulować, że zawsze to „coś” jednak robiłam. Zauważcie tylko to moje nieustanne, nagminnie się pojawiające CHYBA… To jest właśnie chyba (znowu ono…wrrr…) mój nawykowy brak wiary w siebie i własne możliwości, może nie czułam się stale „gorsza”, bo przecież to, że nigdy jakoś specjalnie „nie brylowałam” (tak się w ogóle mówi?) oznaczało tylko, że nie byłam taka śmiała, może nie miałam tyle odwagi, co inni…,lub po prostu mnie to jakoś „nie kręciło”, bo wolałam zwyczajnie coś robić/ „działać”.
Zauważyłam jednak inną ciekawą/ zastanawiającą rzecz w sobie, a mianowicie [dokładnie teraz to sobie uświadomiłam!], że jak na skutek tych wszelkich moich ograniczeń po wypadku [uwierzcie mi, one są! bo porobiłam sobie szereg badań, które to po prostu wykazały, m.in. moją szybszą męczliwość, na którą nie mam żadnego wpływu…, problemy ze znajdywaniem odpowiednich słów, ah…Tak, to wiem, że można ćwiczyć…, ale co jak się nie ma z kim tego „trenować”? A nie chce się obciążać tym innych nieznajomych osób? Mam tego jeszcze „trochę”, ale to przecież nie ma żadnego sensu wymienianie teraz następstw tego wypadku…], ODKRYŁAM ZA TO, ŻE MAM WIĘCEJ ODWAGI! Tak, bo w końcu mi często zdarzało się pierwszej kogoś „zagadać”, czy pisać do różnych ludków we własnej sprawie… A może to też jest skutkiem tego, że zanim pomyślę, to już robię…, choć z drugiej strony, moja kochana babcia mówi zawsze: NIE MYŚLIJ TYLE! 😉

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.