Dziś [04.02.19] odebrałam mamę z UCK, na miejscu tam jeszcze się ubierała przy rejestracji USG [gdzie ja miałam się dziś zapytać o jakiś wcześniejszy termin, bo wyobraźcie sobie, że zarejestrowano mnie dopiero na 28.06.19 👀], jak się dowiedziałam, niestety nie mają jeszcze informacji o jakiś wcześniejszych możliwych terminach, lecz pani tam w rejestracji powiedziała mi, że mam próbować, bo …a nóż, a widelec… 😜 Może już za tydzień okazać się, że mają jakieś wolne terminy. Zatem nie byłabym sobą, gdybym na tym poprzetała 😛 Będę tam jeszcze się o to dowiadywać 😉 W międzyczasie zobaczyłam, że Marijka coś tam z zamkiem przy swoim płaszczu „dłubie”. Zapytałam, co się stało i pokazuje mi, że tak jej się zamek rozwalił, że chyba będzie musiał pojechać w odpiętym. Powiedziała mi, że po prostu, jak była tu przyjmowana, to drzwi go jej „jakoś” przycięły i musiała tak szarpnąć, że go rozwaliła. Zatem ja wzięłam ten jej płaszcz w swoje ręce i myślę sobie, ok, „jakoś” to naprawię. Oczywiście Marijka by już dawno zrezygnowała, ale nie ja! Robiłam tak długo aż w końcu wyszło, tzn. zahaczyłam w ten sposób na dole, że nie można go było wprawdzie całkowicie odpiąć. Ale to właściwie stało się bez znaczenia! Najważniejsze przecież było, że jakoś się trzymało, musiałam tylko pomóc jej założyć go przez głowę 😉 Najistotniejszy był fakt, że mogła wracać w zapiętym płaszczu! ZATEM DAŁYŚMY RADĘ 💪

Następnie pojechałyśmy razem na dworzec i pomogłam jej wsiąść z tą walizeczką. Była ona na całe szczęście niedużych rozmiarów [zatem nie aż taka ciężka= dałam radę ją sama podnieść, jak trzeba było zejść ze… czy wejść na schody, wsiąść do i wysiąść z tramwaju], poza tym miała także kółka 😉

Zatem poradziłyśmy sobie bez problemu😊 🍀💪
Poza tym, jak mi później Marijka [=czyli moja mama, tak ją po prostu nazywamy, ale nie będę Wam opowiadała tej historii, po prostu wiedzcie, że jak piszę „Marijka” to mam zawsze na myśli moją mamę właśnie😊] jeszcze donosiła (telefonicznie):
w samym pociągu pomógł jej z tą walizką przy wysiadaniu jakiś chłopak, do autobusu- jak mówiła, poradziła sobie sama, bo było nisko i nie musiała bardzo wysoko tego bagażu podnosić. Natomiast u nas w klatce [a mieszka na 3 piętrze bez windy] tak się złożyło, że „jakimś szczęśliwym trafem” wychodził właśnie z domu młody sąsiad mieszkający na parterze (wcześniej pytał się nawet kiedyś [wraz ze swoją żoną] mojej mamy, czy nie zechciałaby czasem „dorobić” przy pilnowaniu ich małej córeczki) i jak ją ujrzał z tym zaklejonym okiem, to od razu wyraził chęć pomocy i wniósł jej tą walizkę na samą górę. MAŁA RZECZ, A CIESZY 🙂
