Moi drodzy, ah….rzekłabym, tyle w mojej głowie się dzieje i powstała już cała masa „scenariuszy” i również tyle tytułów tego wpisu… Odnoszę wrażenie, że nieustannie „coś” nowego się w niej rodzi. Wciąż powstają nowe „plany” i wizje tego, co chciałabym Wam tu napisać 😋
Ale od początku: dziś mamy piątek [22.02.19]. I pozostańmy przy tym właśnie tytule teraz. Następnemu wpisowi nadam już inny, ok?
Wyciągnęłam wnioski z wczoraj, gdy na komórze odpaliłam sobie fejsa – a zaglądam tam TYLKO wtedy, gdy potrzebuję coś sprawdzić o jakimś wydarzeniu.

Czyli piątek rozpoczęłam już dobrze, bo z samego rana ćwiczeniami 💪 Po śniadaniu zaś wyszłam do sklepu kupić srajtaśmę, mama mi mówiła, że takie fajne duże rolki [jak u niej widziałam] kupuje zawsze w Lidlu. No więc co? Miałam iść tam jeszcze wczoraj [po zrobieniu paznokci], ale przypomniało mi się, że kiedyś byłam właśnie w takiej godzinie i ja JAKO JEDYNA TYLKO z papierem toaletowym stałam w MEGA długiej kolejce 🤣 [zatem pomyślałam wtedy, że to bez sensu, przyjdę kiedy indziej i o innej porze, bo najwidoczniej teraz robią tam zakupy wszyscy po pracy].
Dziś jednak, jak już wyszłam z domu, to się tak zastanawiałam, czy czasem się gdzieś jeszcze nie przejść [wprawdzie dość mroźno było, ale świeciło za to piękne słonko – cóż za odmiana po wczorajszym…😉], lecz tak sobie myślę, nie będę chodziła przecież z tym wielkim papierem toaletowym, najwyżej zostawię go w domu i ruszę dalej w drogę. I cóż się okazało? Że właściwie „problem” sam się rozwiązał, bo jak życie pokazało, w Lidlu jednak wcale takich dużych rolek nie ma. Zatem ucieszona [wizją jednak spaceru – dodam potrzebnego mi, zwłaszcza po tym, jak ujrzałam swój brzuch, czy może lepszym określeniem byłoby po prostu „troszkę wydatniejszy” brzuszek 🤣], wyszłam i powędrowałam do Rossmanna. Ode mnie są to jakieś 3 przystanki tramwajowe, ale słonko tak ładnie mi twarz przyświecało, że szłam, nawet wciągając brzuch po drodze, hehe
Słuchałam sobie także muzyki na słuchawkach [w mieście niestety tak muszę, co innego, gdybym miała wokół lasy/łąki/ nawet pola, ale niestety tutaj tylko są bloki/ chodniki/ulice]

No dobrze, ale muszę się Wam jeszcze czymś pochwalić, byłam w Rossmannie I NAWET MNIE NIE SKUSIŁO, by kupić sobie te orzeszki w czekoladzie 😋 Zakupiłam tylko papier toaletowy i to w dodatku okazało się, że JEST DOKŁADNIE TAKIEJ WIELKOŚCI, JAKIEJ CHCIAŁAM!

Ale to nie koniec oczywiście, jak jeszcze szłam do sklepu, to widziałam, że dzwoniła do mnie Marijka, zatem jak już wyszłam ze sklepu, zadzwoniłam ja do niej i tak mi donosiła o Kacpuniu, którego miała na noc u siebie. Opowiadała, jak to ON SAM SMAŻYŁ SOBIE PLACKI [a stały się one już takim niepisanym „obowiązkiem” tj. zestaw „zupka + placuszki” 😉] , najpierw przygotował z mamą ciasto. Mama nie chciała się na początku zgodzić, by sam smażył, bo się bała, że gorące, a Kacpuś jest przecież jeszcze dzieckiem… Ale chwilę pomyślała, że używa przecież takiej patelni, która nie wymaga dodawania żadnego tłuszczu… Zatem dała mu chochlę i tak szczęśliwy sam sobie nalewał to ciasto na patelnię. Nawet nie macie pojęcia, jak go cieszyło, że może sam je sobie smażyć. 😊🍀👍

I w ten sposób Marijka narobiła mi smaka …, nie, nie! wcale nie na żadnego „maka” 😜 tylko właśnie na takie placuszki [choć szczerze mówiąc także już o tym myślałam, by je przygotować, w końcu miałam mąkę = jeszcze z Sylwka 😉, kiedy to koleżanka będąc u mnie smażyła placki w/g. swojego przepisu- wyszły oczywiście pyszne].
Zatem, jak wróciłam do domu, zabrałam się za przygotowanie ich. Nim Wam jednak to zrelacjonuję, doniosę tylko o tym, że wracając [oczywiście, Monika nie byłaby sobą, gdyby nie „ćwiczyła” po drodze swojej lewej ręki, to, że niektórzy dodaliby z pewnością „głąba”, hehe, to mi po prostu zwisa i powiewa, jak to chyba Taco Hemingway śpiewa: sram na to :P] Tak więc podnosiłam to oto opakowanie papieru toaletowego [fotka] do góry prawie przez drogę 1 przystanku tramwajowego 🤣💪😜

Ok, to teraz powinnam coś dodać o robieniu tych moich „placuszków”, a było [jak to zwykle z Moniką w kuchni „bekowo” 😋]. Na samym początku, pomyślałam, że będę zapisywać choć gdzieś to, co właśnie kreuję. Jednak po tym, jak na początku zaczęłam to wykonywać takim urządzeniem do robienia shaków, a ponieważ to ciasto na placki, nie na naleśniki [helloł! :P] Zaczął mi powstawać z tego glut. Zatem przerzuciłam całą zawartość z tego kubełka do po prostu fioletowej miski, dodałam na zmianę raz zdecydowanie więcej mleka, następnie jeszcze trochę mąki i wymieszałam odpowiednią „trzepaczką”. A w ogóle to były oczywiście bardzo oryginalne placki, bo dodałam do nich starte jabłko, wkroiłam banana, starłam jedną marchewkę + szczypta proszku do pieczenia, cynamonu, cukru o smaku migdałowym [do ostatniej części smażonego ciasta dodałam jeszcze kilka kawałków suszonej żurawiny] 🤣

Trochę się nawkurzałam, bo dobrze wiem, że mam niestety złą patelnię do tego, [pomijam już taką „drobnostkę”, że jest cholernie ciężka], gdyż ona w ogóle nie nadaje się do smażenia naleśników, placków, czy po prostu nawet jajek, no ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz, trzeba było sobie jakoś na niej poradzić. 😜



