Dziś [05.04.19] miała kolejny „intensywny” dzień: wstała wprawdzie dość późno, bo tak jej się cholernie nie chciało ruszyć tyłka z łóżka… i mimo, że budzik dzwonił [jak co dzień] o 8:00, nie miała na nic siły. Ma tak właściwie od ładnych kilku dni. Ale pomyślała także, że dziś ma być przecież i tak na siłowni – ponownie zaprosił ją „trener” Damian, który w poniedziałek nie zdążył zrobić wszystkiego, czym objęty był voucher.

Miała tylko z nim konsultacje [chwilę rozmowy, bo oczywiście zabrała ze sobą swój wypis ze szpitala, by mu pokazać po jakim naprawdę poważnym jest wypadku]. On ujrzawszy to, powiedział, że nie ukrywa zdumienia [o czym ona dobrze wiedziała, gdyż przecież jak się na nią tylko spojrzy NIKT nie powiedziałby, że przeżyła MIĘDZY INNYMI taki wypadek]. Z tego też powodu [nie, żeby się tym chwalić, bo jak tu się chwalić czymś takim?], pokazuje go zawsze tam, gdzie uznaje, że powinna. Jednak zauważyła, że nie zabrała całego wypisu, tylko dopiero dziś to sobie uświadomiła, że chyba jedynie to, co tak naprawdę dla takiego trenera może być istotne – ROZPOZNANIE i EPIKRYZA. [a wcześniej po prostu wzięła jedną z wielu kopii, jakie ma w segregatorze- to są właśnie zdarzenia, które pokazują, że coś takiego jak ZBIEGI OKOLICZNOŚCI NIE ISTNIEJĄ!]
Trener ów oznajmił jej, iż pierwszy raz ma styczność „z takim przypadkiem”… „fajnie” brzmi, prawda?🤣 Do tej pory bowiem najbardziej „poważnym” zadaniem była dla niego praca z chłopakiem [dajmy na to Jakubem], który miał chyba 7 lub 8 operacji na kręgosłup i jedną nogę ma krótszą. Nie potrafił chodzić ani po schodach, ani jeździć na rowerze. A teraz już radzi sobie i z pierwszym i z drugim!
Powiedział jej dziś, że nie raz ma styczność z całkowicie „zdrowymi” osobami, które stękają przy pierwszej lepszej okazji i mówią, że nie mają już siły, lub zwalają coś na jakieś zwyczajne popierdółki, zamiast doceniać to, co mają…
Jak się wyraził, właśnie oni patrząc na takie osoby, jaką jest ona, czy ten Jakub, powinni czuć się zawstydzeni, że skoro im [tej dwójce] udaje się być tak wytrwałym i dalej uparcie, i dzielnie ćwiczyć, to oni tym bardziej powinni to robić!
To teraz o tej siłowni, a może bardziej o tym, co działo się w jej głowie…. Była tak na siebie zła i zwątpiła już totalnie w swoją umiejętność podejmowania dobrych decyzji samej! Miała np. takie myśli, że po cholerę wykupiła ten karnet TERAZ, jak przecież za chwilę będzie lato i bardziej przydałaby się jej teraz kasa na jakiś wyjazd, choćby z buddystami, bo ona [jak uznała] nie tyle potrzebuje ćwiczeń, co po prostu drugiego człowieka. Dobrze pamiętała, jak była na tym kursie z Lamą Ole w Kucharach. I choć miała różne dni [czasem po prostu płakała siedząc tam] to jednak nie wiedziała nawet dokładnie skąd, ale ufała, że tak ma być! I że to jest po prostu jakiś proces „oczyszczania”/zmian, zmian na lepsze… A później, gdy jeszcze Lama Ole nadał jej to imię schronienia i w dodatku oznajmił, że ten rok będzie już dla niej zdecydowanie lepszy…czuła się tak wyróżniona [oczywiście po początkowym niedowierzaniu, że to właśnie jej się przytrafiło😋…]. Następnie zaś czuła się już prawie jakby „fruwała”, gdzieś „szybowała”. I uśmiechały jej się oczy, bo odczuwała szczęście!
Ale dziś będąc na tej siłowni z wielu rzeczy tak nagle zaczęła sobie zdawać sprawę… Gdybyście tylko mogli ujrzeć jej twarz, jak się uśmiechała, gdy coś jej wychodziło i jeszcze ten trener ją pochwalił. Boooszeee, ona, jak takie dziecko, którego nigdy nikt nie chwalił! Żałujcie, że nie mogliście ujrzeć jej oczu [wprawdzie nie pomalowanych w ogóle, bo stwierdziła, że potraktuje tylko co nieco fluidem twarz…, a oczy zostawiła takie, jak były]. Były takie całkiem naturalne, bez żadnej maskary, za to pomalowane pięknymi uśmiechającymi się, dobrymi myślami.